Z fantastyką związany jestem od dnia urodzenia – 4 października 1957 roku. Czy muszę przypominać, z jakim wydarzeniem w podboju kosmosu ta data jest związana? Pierwsze lata życia nie wyzwoliły mnie z cienia tego wydarzenia, gdyż rodzice przezywali mnie „sputnik”. Najpierw mieszkaliśmy w Sławnie, a później w Szczecinku.
Gdy umiałem już czytać, pochłaniałem wiele książek, w tym fantastycznych, gdyż było to w 1969 roku (może domyślicie się dlaczego ten rok jest ważny), i pewnego jesiennego dnia mama zaprowadziła mnie do krawca. Znała go dobrze, gdyż pracowała w sklepie z pasmanterią, gdzie często robił zakupy. Nie był to zwykły krawiec – był to krawiec-astronom Adam Giedrys. Od piątej klasy szkoły podstawowej, do czasu ukończenia liceum ogólnokształcącego – dwa razy w tygodniu chodziłem na spotkania z gwiazdami. W grupie kilkunastu osób, na poddaszu wysokiej kamienicy rozmawialiśmy o początkach wszechświata i wersjach jego końca. Bardzo często wdrapywaliśmy się po drewnianych schodkach wyżej, do obserwatorium wybudowanym dzięki upartości krawca-astronoma, by teorię sprawdzić w praktyce. A po spotkaniach, w godzinach bardzo późnych, wracałem z jednego końca miasta na drugi, do domu – idąc brzegiem wąskiego, rynnowego jeziora Trzesiecko – przepięknym parkiem, zapatrzony w mrugające gwiazdy. Zimą wędrówki były krótsze, gdyż mogłem iść skrótem – poprzez zamarznięte jezioro.
Gdy zacząłem studia na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach – kierunek operatorski, sądziłem że moja droga z fantastyką ograniczy się jedynie do biernego konsumowania, ograniczając aktywność do wyboru co warto, a czego nie warto czytać lub oglądać. Pamiętam pierwszy numer „Fantastyki” w kioskach. Nie kupiłem jej, gdyż zraziła mnie komiksowa okładka.
Film zaliczeniowy pierwszego roku poświęciłem impresji na temat Adama Giedrysa (1980 „Pan Adam”), drugi rok to horror do muzyki King Crimson (1981 „Jedna z wielu nocy”), następny rok zaliczyłem dzięki malarskiej etiudzie, łączącej elementy fantasy i science-fiction (1982 „Tęsknota”).
Był też film polityczny, z muzyką polskich zespołów rockowych, z rozstrzelaniem głównego bohatera na tle obwieszczenia o stanie wojennym (1982 „Miraże”).
Nie wiem czy te filmy pozostały w archiwum Wydziału. Ale jest jeden, który został opublikowany. To film Rolanda Rowińskiego „Sakramencka dziura” (1984), do którego robiłem zdjęcia.
Nie dane mi jednak było na długo odejść od fantastyki. Los – i Śląski Klub Fantastyki – sprawił, że ponownie wprowadzono mnie na jej orbitę. Było to w roku 1984, a akcja rozgrywała się w pomieszczeniach, gdzie studiowałem. Spóźniony wbiegłem do sali na zajęcia… i stanąłem oniemiały. W miejscu grupki studentów i wykładowcy, zastałem wypełnioną po brzegi zaciemnioną salę, z poświatą kilku monitorów. Nie mogłem oderwać wzroku od obrazów płynących z ekranu. Wyświetlano w systemie VHS film „Blade Runner” Ridleya Scotta. Los zderzył mnie z SILCONEM – i całym bogactwem, a także mieliznami, współczesnej fantastyki.
I tak przeniosłem się na niwę literatury. Nie wiem, które opowiadanie powinienem uznać za debiut literacki? We wrześniu 1984 roku w dwóch czasopismach opublikowano moje opowiadania. Miesięcznik „Opole” wydrukował „Proszę Pana, Panie Generale”, a „Przegląd Techniczny” – „Mózg pełen myśli”. Później był II konkurs „Fantastyki” i wyróżnione opowiadanie „Pożeracz szarości” (1/1987) oraz „SFera” z opowiadaniem „Opowieść weselna” (1/1988). Kilka dni temu odnalazłem umowę autorską na opublikowanie opowiadania „Soki życia” w antologii „Prawo sępów” – ale nie wiem czy została wydana? Były także finalizowane plany wydania zbioru opowiadań w Alma Press, lecz to był już 1989 rok i zmiany gospodarcze, które urwały realizację wydania.
I tak zamknął się pewien etap. Długo musiałem czekać na możliwość powrotu do pasji. Ale o tym niebawem…