Na stronach Katedry.pl pojawiła się recenzja Krzysztofa Pochmary. Za zgodą autora umieszczam jej tekst poniżej:

Plamy na Słońcu, kalendarz Majów, nuklearny terroryzm i meteorologiczne anomalie – krótko mówiąc: koniec świata. Tadeusz Meszko przedstawia wizję przyszłości, w której rok 2012 kojarzyć się będzie z czymś zgoła innym niż nasze piłkarskie Mistrzostwa Europy.

Do rachuby czasu Majowie zabrali się naprawdę solidnie. Większość z nas korzysta z kalendarzy, które kończą się najdalej za kilka lat. Majowie zadali sobie trud przeliczenia czasu aż do 2012. Z ich perspektywy musiało się to wydawać datą zupełnie bezpieczną (a z pewnością bezpieczniejszą, niż dla informatyków rok 99. ubiegłego wieku), ale dzieje potoczyły się inaczej, homo sapiens dotrwał do tej niewyobrażalnie odległej daty i dziś sen z powiek spędza mu urywający się na roku 2012 kalendarz Majów.

Właśnie na motywie roku 2012 i lękach związanych ze spodziewanym końcem świata Tadeusz Meszko oparł fabułę swojej dylogii „2012. Gniew ojca”. Od razu zaznaczyć należy, że – z perspektywy lektury pierwszej części („Dzieci słońca”) – dzieło okazuje się być integralną całością, której podział wymusiły wyłącznie względy wydawnicze i objętość. Pierwszy tom urywa się bowiem w pół słowa, kończąc się klasycznym cliffhangerem i nie wyjaśniając właściwie nic z zagadki głównego wątku. Jako że finis coronat opus, za wcześnie jeszcze na całościową ocenę, ale już teraz można pokusić się o garść obserwacji.
Na wstępie warto zauważyć, że powieść ma specyficzną konstrukcję. Przez większą jej część autor prowadzi osobno kilka niezależnych wątków. Poznajemy naukowca wieszczącego solarną katastrofę, speca od manipulowania pogodą, kilku terrorystów. Jak można mniemać – ich losy splatają się dopiero w finale. W pewnej mierze jest to zapewne spowodowane samą tematyką – wszak oczywistym momentem kulminacyjnym jest tu 21 grudnia 2012 roku. Część pierwsza urywa się w lipcu, więc najpewniej gros powieści umiejscowione zostało przed tą datą.

Ten zabieg – spotkanie przypadkowych ludzi i wątków dopiero w punkcie szczytowym fabuły – dość powszechnie występuje we wszelkich filmach katastroficznych. Dopiero kataklizm wiąże losy poszczególnych postaci, które wcześniej prowadzą zwyczajne życie, mniej lub bardziej świadome wagi nadciągających wydarzeń. Na ile błyskotliwe będzie związanie przygotowanych wątków – pokaże dopiero tom drugi.
Tematem powieści jest nadciągający, mniej lub bardziej definitywny koniec współczesnej cywilizacji, przy czym domysłom czytelnika pozostawia wydarzenia, które do niego doprowadzą. Tropy wskazują na kilka możliwych scenariuszy lub jakąś ich kombinację – jest wątek terrorystów wchodzących w posiadanie broni nuklearnej, są niepokojące zjawiska zwiastujące wzrost aktywności Słońca i jest w końcu firma parająca się modyfikowaniem pogody i tym samym igraniem z ekosystemem i żywiołami. Wszystko spina jakaś paranaukowa klamra, której kluczowym elementem jest przepowiednia Majów.

Strategia autora przypomina chwilami najlepsze gatunkowe praktyki Dana Browna – zebrać nieco faktów i ciekawostek, wymieszać te mniej znane z tymi powszechnie znanymi, a następnie przyprawić odpowiednią dozą trudnej do jednoznacznego zidentyfikowania fikcji. Tak przyrządzona mieszanka faktów, nazwisk, spiskowych teorii, rozpowszechnionych mitów i ogólnie kojarzonych przepowiedni tworzy materiał, z którego powstaje mocno zakorzeniony w rzeczywistości, a więc i przekonujący thriller.

Mieszanka wykorzystywanych motywów również przypomina nieco „metodę Browna”, tyle że tutaj, zamiast dominanty religijnej, przeważają tony ekologiczne. Otrzymujemy więc garść teorii o globalnym ociepleniu, zgubnym wpływie człowieka na ekosystem, manipulacjach pogodowych, zjawiskach i cyklach kosmicznych, tajemniczych siłach i grupach nacisku rządzących światem; jakby tego było mało, w historii mieszają też terroryści, tajne agencje rządowe, spiskujące organizacje i niedemokratyczne reżimy. W efekcie, zgodnie z „metodą Browna”, otrzymujemy koktajl New Age, zagadkową teorię, która w pewnym stopniu wyjaśnia wszystko – od piramid i Atlantydy począwszy na El Nino i UFO skończywszy.

Warto jednak podkreślić, że autor miesza w garnku inspiracji dość umiejętnie, przez co lektura powieści okaże się równie satysfakcjonująca i dla amatorów wszelkich paranaukowych teorii, i dla poszukiwaczy naukowych konkretów. Ci drudzy winni być zainteresowani tematyką słonecznej aktywności i solarnych burz oraz ich wpływu na infrastrukturę orbitalną i naziemną.

O tym, jaki kierunek obierze ostatecznie fabuła, zadecyduje tom drugi. To, co czytelnik otrzymuje dziś, to całkiem wciągające czytadło oparte na oryginalnym, nieeksploatowanym jeszcze pomyśle i umiejętnie łączące wątki naukowe z literacką fikcją.

 

Krzysztof pisze również felietony niepokorne na blogu „Ja, Kurp” a jego profil można zobaczyć na Fecebooku.